Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Autentyki XVIII - poradnik węgierski i bosmani z wyrostkiem

19 626  
5   9  
Jak znajomy góral spod samiuśkich Tater twierdzi zima jeszcze będzie sroga bo "premiery nisko latają". Ponieważ jest on jedyną redakcyjną pogodynką i wierzymy mu bezgranicznie, już dziś w trosce o Wasze zdrowie serwujemy następną porcję cieplutkich jeszcze autentyków.

Na początek spostrzeżenia Przelewy poczynione u Brathanków:

Informacja ogólna: Budapeszt, oprócz katalogu pięknych zabytków oferuje różnoraki asortyment zbytków w postaci szeroko pojętych usług seksualnych, dobrej jakości i w przystępnej cenie.
Dociekliwie pytaliśmy tubylca o cennik powyższych. Uzyskane informacje były dosyć wyczerpujące: jeden numerek tyle, z udziwnieniami tyle itp. Na koniec podsumowanie dyskusji w wykonaniu podróżnika - ekonomisty z wykształcenia:
- Kurcze, pieniądze leżą na ulicy! Nie idę do burdelu i mam 12 tysięcy forintów!!!!!

Węgierski łatwym językiem nie jest. Mając czas wolny (ok. dwóch lat) i dużo samozaparcia można zacząć się go uczyć. W innym wypadku nie należy próbować.
Pojawił się pomysł: nauczymy się pogańskiego języka ile tylko się da. No, przynajmniej nauczymy się czytać. Pierwszy trening: szyld na sklepie, jakieś połamane złożenie, kilkadziesiąt liter w jednym ciągu, zaczynamy czytać po raz n-ty nie doszedłszy do końca. A tu przewodnik mówi do zaabsorbowanej grupy:
- Odidoosz...
- Odidoosz? Co to jest?- zapytała grupa w pędzie edukacyjnym.
... Za naszymi plecami był sklep firmowy Adidasa.

I wskazówka dla początkujących podrózników: W ferworze walki z miejscowymi trunkami w celu przypodobania się tubylcom nie należy wznosić sławetnego toastu "Egesz sege dre". Na ogół w wykonaniu Polaków nie wytrenowanych w wymowie węgierskiej zamiast "Na zdrowie" wychodzi... ..."Na twoją dupę" ...

Samael ma mocno stresującą pracę. Gratulujemy zimnej krwi. Gdyby monsterowy admin whisky był na jego miejscu... kobieta dostałaby bana?? banana?? bananem???

Pracuje sobie w takiej przyjemnej instytucji w Kamieniu Pomorskim, co się zowie kafejka internetowa... dziś rano przychodzi kobieta, siada przy komputerze... po niecałej godzince mnie pyta czy mógłbym jej zgrać na dyskietkę kilka plików tekstowych... mówie, że oczywiście (za to mi płacą). Sprawdzam pojemność i mówię, że jest tego sporo, raczej nie zmieszczą jej się na jednej dyskietce... Kobieta odrzekła: "...to ja w takim razie zmniejszę czcionkę", a moje życie nabrało sensu…

I tak jakoś się złożyło, że w tematykę marynistyczną bojownicy wpadli... czyżby to były pierwsze oznaki, że trzeba stąd spadać gdzieś za morze??? Dziobas podesłał naprawdę autentynczy autentyk

Statki naszych dalekomorskich przedsiębiorstw rybackich były swego czasu częstymi gośćmi w Kapsztadzie. Uzupełniały zapasy wody, zaopatrywały się w prowiant, dokonywały okresowych remontów, tutaj też odbywała się wymiana załóg.
W tym pięknym mieście osiadło na stałe kilkanaście polskich rodzin. Toteż nic dziwnego, że na ulicach tego miasta usłyszy się czasem polską kwiecistą mowę. Tak więc nasz trudny język nie był zupełnie obcy w tym zakątku świata. Przekonał się o tym Waldek Więckowski - kapitan trawlera przetwórni "Bonita". Spacerując kiedyś po pokładzie zobaczył na trapie trzy młode dziewczyny. Zaintrygowany podszedł do podestu, gdzie nastąpiła wzajemna prezentacja.
- Simon - podała swoje imię pierwsza.
- Flora is my name - przedstawiła się druga.
- I am ku#wa! - wykrzyknęła radośnie trzecia.

Babetka sześdziesiątadziewiąta opowiada o bosmanie - czy to aby nie ten, co to "zapiął płaszcz, i zaklął: Ech, do czorta!!"

Rzecz działa się na statku szkolnym jednej z uczelni morskich dzielnie stawiającym czoła sztormowi na Biskajach. Studenci (jak to studenci) cierpieli straszliwie na chorobę morską. Po jednej z wacht na pokładzie najniższy w "zestawie" student, najbardziej zresztą "popawiowany" podchodzi do bosmana - chłopa na schwał, 2 metry, łapa jak bochen, i rzecze: "Tak bym Bosmanowi przy**dolił!" Bosman, generalnie lubiący młodzież i też będący lubianym, zbaraniał nieco, co nie zdarza się każdego dnia, i spytał:
- "Aaaa..., bo co?"
- "A bo mnie się już żyć nie chce!!!"

Ten sam student, przygotowany już do zejścia na ląd (odprasowany mundurek, biała koszula, buty na glanc), postanowił uciąć krótka drzemkę. Widzi to Bosman i pyta:
- "A ty co tak w koi? Mundur sobie pognieciesz!"
- "Nie pogniotę Bosmanie - bo ja mam lekki sen!"

Wasik też, a raczej jego kumpel na pokładzie miał wesołego bosmana...

Koleś mi opowiadał. W czasie takiego rejsu szkoleniowego kołysało strasznie i każdy student "oddawał hołd Neptunowi" (rzygał inaczej mówiąc). Więc pytają bosmana, co jeść aby nie rzygać. A ten na to:
- Jedzcie kisiel z chlebem.
- A to pomoże??
- Nie. Ale w obie strony smakuje tak samo...

Byli marynarze, muszą być i wojskowi. Za sprawą hash’a tym razem zastanawiamy się, czy to aby nie był kurs majorów prowadzących póxniej na studiach przysposobienie wojskowe...

Kurs oficerów ma zajęcia z materiałów wybuchowych. Na zajęciach teoretycznych omawiane są zapalniki, między innymi zapalnik o symbolu MUW. Pewnego dnia przychodzi pora na zajęcia praktyczne i prowadzący pokazuje gronu oficerów zapalnik i pyta się jednego z nich, co to za zapalnik. Oficer zakłopotany, bo nie ma zielonego pojęcia, co gościu trzyma w łapie. Koledzy cicho podpowiadają "Janek MUW". Oficer wali buraka i drze się:
- Co mam ku#wa mówić jak nic nie wiem.

A w tym tygodniu nominacje do grand prix programu "Urzekła mnie Twoja historia" otrzymuje Bartes. Choć w zasadzie chyba przede wszystkim za sprawną narrację...

W szkole podstawowej siedzimy kiedyś z kumplami w ostatniej ławce (dla młodszej widowni - w dawnych czasach w ostatniej ławce siedziały najzdolniejsze osoby z wzorowym zachowaniem). Matma. Gość, choleryk straszny, wydeptuje ścieżkę pod tablicą tłumacząc jakąś zawiłą teorię. Coś z trójkątami czy jakoś tak... Generalnie w klasie wszyscy gęby wpatrzone w typa z wyrazem głębokiego upośledzenia na twarzach.
My oczywiście opowiadamy sobie jakieś dowcipy, no i jak to na lekcji co dowcip to stłumione śmiechy... W końcu rzuciłem jakimś joke`iem, wszyscy śmieją się dość intensywnie bo joke był przedni, a już najbardziej koleś siedzący tuż koło mnie. No ale po chwili wszyscy się uspokajają, a kumpel z boku śmieje się wciąż i to coraz bardziej. Kiwa się na krześle, czerwony się zrobił od tłumienia śmiechu. Na początku pośmialiśmy się z nim jeszcze chwilę dla towarzystwa, ale w pewnym momencie prowadzący zaczął iść w naszym kierunku, więc ucichliśmy. Koleś niewzruszony chichra się dalej i coraz bardziej. W końcu szturcham go raz i drugi. Facet już blisko więc tylko rzucam kumplowi do ucha:
- Teraz to już masz przeje**e...
Odwracam się i z miną znawcy omawiam z innymi tajemne znaki z tablicy. Gość podchodzi do kumpla, a ten jakby nigdy nic, czerwony, duszący się ze śmiechu SPADA Z KRZESŁA pod nogi nauczyciela i robi standardowe ROTFL!!!!!!!!
Musielibyście zobaczyć minę tego nauczyciela...

Później okazało się, że koleś miał atak wyrostka robaczkowego i zwijał się z bólu a nie ze śmiechu i za moment zabrała go karetka, ale te kilka chwil, gdy sądziliśmy, że taki z niego chojrak zapamiętamy pewnie na długo...

Oczywiście, gdy podobne zabawne historie wydarzą się w waszym życiu, nie zapomnijcie podzielić się nimi na forum "KAWAŁKI MIĘSNE". Dla najlepszych - poczytne i zaszczytne miejsce na naszej stronie głównej! Innych nagród nie przewidziano - wciąż czekamy na coś co nas naprawdę powali... :)


Oglądany: 19626x | Komentarzy: 9 | Okejek: 5 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało