Hiszpania jest daleko, a zwyczaje jej mieszkańców zadziwiają nie tylko nas, ale i naszych wschodnich sąsiadów. Po pobycie w tym kraju pewna rosyjska blogerka podzieliła się swoimi obserwacjami z innymi internautami.
To, co w Rosji i innych krajach Europy uznaje się za brak kultury, w Hiszpanii jest przez kobiety postrzegane jako komplement. Chodzi o zwyczaj tamtejszych mężczyzn, głównie z południa kraju, którzy gwiżdżą lub nawet krzyczą na widok kobiet. „Jechałam kiedyś samochodem w Alicante z zaprzyjaźnionym małżeństwem. Ich dziesięcioletni syn nagle uchylił okno i zagwizdał na dziewczynę idącą chodnikiem. Rodzice się zaśmiali, dziewczyna uśmiechnęła. Tylko ja się speszyłam” - wspomina rosyjska internautka. Geograficzny zasięg tego zwyczaju obejmuje również Madryt, a w północnych prowincjach mężczyźni zachowują się bardziej powściągliwie.
Cudzoziemcy przebywający w Hiszpanii prędzej czy później natkną się na przekleństwa - używają ich nawet urzędnicy. „Pewien pracownik banku powiedział mi: „Zajebiście mówi pani po hiszpańsku. Proszę się tutaj podpisać”. W porównaniu do wschodnioeuropejskich przekleństw hiszpańskie bluzgi mogą wydać się śmieszne. Hiszpanie często używają czasownika „srać” - można usłyszeć, że srają do mleka, na Boga i na „20. kilometrze rogów twojego ojca”. Ich przekleństwa zostawiają dużo pola dla improwizacji i każdy znajdzie coś dla siebie. Wbrew pozorom, nie trzeba nawiązywać do genitaliów lub fekaliów - kogoś nielubianego odsyła się „smażyć pączki” lub „płukać gardło”.
Hiszpanie, w tym młodzież, od drogich i modnych barów wolą tradycyjne lokale, gdzie przyjęte jest rzucanie na podłogę wykałaczek lub brudnych chusteczek. Wybierając się do baru z cydrem powinniśmy być przygotowani na to, że sami będziemy w tym cydrze wykąpani. Przy rozlewaniu do naczynia trunek bryzga na wszystkie strony, a jego resztki (nie wypija się go do końca) po prostu wylewają na ulicę lub do specjalnych otworów w podłodze.
Piwo z kija w hiszpańskich barach podaje się w szklankach o pojemności 250 ml i mniejszej. Taką porcję nazywa się caña i jest ona najmniejszą porcją piwa w Europie. Na północy Hiszpanii kwitnie kultura cydru, a trunek nalewa się do malutkiego naczynia o pojemności łyku z wysokości podniesionej ręki (stąd to bryzganie w punkcie wyżej). Hiszpanie mają w zwyczaju ze trzy razy zmienić bar w ciągu tego samego wieczoru. W lokalu wszyscy tłoczą się wokół baru, a żeby coś zamówić trzeba po prostu głośno krzyczeć.
W restauracjach głównie piją lub rozmawiają. W dodatku biorą ze sobą dzieci i psy (częsty obraz: na rękach pies, a dziecko pod stołem). Hiszpanie wychodzą na miasto nie po to, by pić i jeść, ale żeby się spotykać ze znajomymi i rodziną, a dzieci oraz zwierzęta domowe są uważane za pełnoprawnych członków kompanii. Jedzenie kolacji w restauracji jest po prostu zbyt drogie. Lokale utrzymują się ze sprzedaży biznes-lunchy w ciągu dnia, a wieczorem - alkoholu z zakąskami. Popularnym sposobem na tanią kolację na mieście jest zamawianie jednego drogiego dania na całą grupkę i podjadanie go w trakcie spotkania.
Nie powinniśmy się przejmować, jeśli na nasze „cześć” Hiszpan odpowiedział „do zobaczenia”. Niekulturalne - z naszego punktu widzenia - zachowanie oznacza jedynie, że nasz znajomy gdzieś się śpieszył i nie miał czasu z nami rozmawiać. Oznacza to także, że jesteście dobrymi znajomymi, bo wobec obcych Hiszpan nigdy się tak nie zachowa.
Nie ma Hiszpana, który lubiłby swój rząd, większość nie lubi króla, ale każdy kocha swoją małą ojczyznę. I nie chodzi o ogromne prowincje typu Katalonia czy Asturia, ale o małe wioski, miasteczka, a nawet części miasta. Gdzie by życie nie wywiało Hiszpana, ten zawsze będzie związany z miejscem, gdzie się urodził. Potwierdzają to słowa Antonio Banderasa z 2015 roku: „Za każdym razem, gdy kończę pracę nad filmem, przenoszę się myślami do Hiszpanii i zastanawiam się, co by powiedzieli o nim na mojej ziemi, w moim mieście Maladze i nawet więcej - w mojej dzielnicy”.
Hiszpanie odnoszą się do śmierci bez mistycznego strachu. Rosjanie obecni na hiszpańskim pogrzebie dziwią się, że rodzina zmarłego nie załamuje rąk, nie płacze, ale np. rozmawia o innych rzeczach. Gdy zachorujesz, twoi hiszpańscy znajomi nie zmarnują okazji, by pożartować na temat twojej rychłej śmierci, a niektórzy trzymają w wazonie prochy swoich ukochanych psów. Ulubioną grą Frederico Garcíi Lorci było udawanie trupa i pokazywanie jak rozkładają się zwłoki w trumnie. „Gdy opowiedziałam o tym znajomemu profesorowi, ten odpowiedział „No i co takiego? My też się w to bawiliśmy, jak byliśmy mali”.
Hiszpanie sami nie wiedzą na część której Rosjanki nazwali w swoim języku kalosze (katiuskas) - na pewno na imię miała Katia (czyli Kasia). Może była to jakaś radziecka ochotniczka walcząca w czasach Drugiej Republiki przeciwko frankistom. A może była to rosyjska emigrantka, w butach której hiszpańscy celnicy znaleźli rodzinne klejnoty. Nawet słowniki etymologiczne wiążą pochodzenie tego słowa od imienia Katiusza, ale nie dają żadnego dokładniejszego wyjaśnienia.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą