Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Autentyki LI - Zabił Zbyluta!!!

29 585  
11   40  

Sezon urlopowy w pełni, ale Redakcja JM czuwa i niezmiennie troszczy się o dobre nastroje tak Bojownictwa, jak i niezrzeszonych sympatyków :) [...Tylko dlaczego oni jeszcze nie są zrzeszeni? :>] Wszystkich bez wyjątku zapraszamy na coniedzielne autentyki :)

Weekend - jak to weekend - rządzi się swoimi imprezowymi prawami. Od dziś jednak zwracajcie baczniejszą uwagę na to, z kim się bawicie. Przestrogę sponsoruje krispie:

Bawiliśmy się na imprezie świetnie aż do momentu, jak przyplątał się do nas taki jeden gostek, którego mało kto trawił. Od samego początku zaczął głupio dogadywać, nie oszczędzając osobników płci pięknej. Na nasze szczęście chłopina się szybko spił. I wtedy w ślicznych główkach naszych niewiast narodził się szatański plan zemsty. Nie będę przedłużał, napiszę wprost: dziewczyny na śnie ogoliły mu brwi.
Rano facet się budzi, łagodny jak baranek, podchodzi do lustra i rzuca tekstem:
- O kur*a, ale musiałem przesadzić z wódą, bo mi strasznie czoło spuchło.

Pozostajemy w imprezowym klimacie razem z Melange:
 
Wieczór panieński mojej kumpeli.
Zamówiłyśmy jej czipendeilsa z agencji na 24.00. Punkt o północy dzwonek do drzwi, stoi policjant, a że my już letko chwiejne, stwierdziłyśmy, że się nam chłopak przebrał, więc go za chabety i dawaj do dużego pokoju. Musiał się nieźle napocić, żeby nam uzmysłowić naszą pomyłkę. Dopiero jak wpadł na pomysł pokazania nam radiowozu przez okno, w końcu dotarło. Poprosił grzecznie o "cichsze" zachowanie i poszedł.

Następny dzwonek do drzwi, wchodzi przystojny, opalony już właściwy rozbieracz i pyta, gdzie tu mógłby się przebrać, bo ma niespodziankę. Został skierowany do łazienki.
Jak z niej wyszedł w stroju policjanta to już nie było co z nas zbierać...

Wakacje, wakacje... I wakacyjne wyjazdy :) Rozpoczyna Samorodek:

Zdarzenie miało miejsce jeszcze w czasach, kiedy niewielu rodaków rozbijało się po drogach warszawami, syrenkami lub kanciakami. Lud pracujący jeździł na wczasy tylko pociągiem (PKP tęskni za tymi czasami ). Zamarzył nam się wraz z kolegami wypad pod namioty do Mrągowa. Na korzyść tego kierunku przemawiało dość dobre połączenie - pociąg startował
z Bielska Białej, więc z miejscami nie było problemu. Część składu jechała do Łeby, natomiast trzy ostatnie wagony do Olsztyna (gdzieś po drodze je przepinali do innego pociągu). Grupa około dziesięciu chłopa zajęła spokojnie miejsca w dwóch przedziałach -
celowo oczywiście, aby można dokooptować jakieś rozrywkowe podróżniczki. Kiedy pociąg ruszył, koledzy zaczęli główkować, co zrobić w Katowicach, żeby w naszym wagonie dalej mógł panować względny luzik (wiadomym było, że ilość pasażerów wsiadających na dworcu Katowice zachwieje naszym planem). Wpadł mi do głowy szalony pomysł "sztucznego tłoku".
Kiedy pociąg przed północą wjeżdżał na peron wyglądający jak mrowisko, my wszyscy z minami cierpiętników przykleiliśmy twarze, dłonie oraz inne części ciała do szyb w drzwiach oraz oknach wzdłuż korytarza. O dziwo za naszym przykładem poszli pozostali pasażerowie, którym ten pomysł się bardzo spodobał. Kiedy pociąg zatrzymał się, do naszych uszu dolatywały tylko okrzyki... "ale k**wa nabity... do przodu bo ten nap****lony jak stodoła..." itp.
Dobrze, że szybko pobiegli do przodu, bo nam już łzy ciekły po policzkach ze śmiechu wewnętrznego.

Kontynuuje arek:

My robiliśmy trochę inaczej. Zawsze do pociągu kupowaliśmy piwko do spożycia
oraz dodatkowo buteleczkę winka marki siarra. Na stacji jeden z nas siedział przy drzwiach z jabolkiem w ręku i na pytanie ludzi, czy są jakieś wolne miejsca, odpowiadał głosem Himilsbacha "ależ oczywiście", po czym zaczynał symulować powstrzymywanie przed puszczeniem pawia. Jeździliśmy tak z 10 razy i tylko jeden raz jakiś facet się do nas przysiadł, ale potem się okazało, że sam w plecaku miał ze 3 winka, więc myślał że trafił swój na swego.

Natomiast uroki zimowych podróży zbadał i opisał Shawman:

Ze sporą grupą przyjaciół z roku podróżowaliśmy na ostatniego sylwestra na Słowację naszym kochanym PKP. W trakcie podróży poznaliśmy koleżków z Hrubieszowa, którzy jechali do Białego Dunajca uzbrojeni w kilkanaście litrów przedniego bimbru. W zamian za udostępnienie naszych napojów bezalkoholowych jako zapojki (która oczywiście im się skończyła), częstowali nas obficie swoim specyfikiem. Niestety, po pewnym czasie wszystkie cole, sprite’y i wody mineralne "wyszły"... Stoimy zatem na jednej ze stacji, wokół mrok, a na peronie stoi jakiś smętny facet. W tym momencie chłopcy z Hrubieszowa, po krótkiej naradzie, wołają do niego:
- Proszę pana! Proszę pana!
Facet spojrzał nieufnie i podszedł bliżej:
- Taak...?
- Proszę nam podać trochę śniegu!!
Koleś spojrzał się na nich cokolwiek nieprzytomnie, pomyślał chwilę, ale jako człek uprzejmy schylił się i podniósł trochę przybrudzonego śniegu...
- Nieee! Nie tego! Tego czystego, to na zapojkę!!!

Za to jak już jesteśmy na wczasach... Pilnujmy się dobrze, żeby się nie natknąć na jakiegoś krajana, jak to się zdarzyło w_irkowi:

Siedzieliśmy większą grupą w knajpie gdzieś nad morzem, a do konsumpcji, jako dodatek mieliśmy bardzo niemiłą kelnerkę. Obsługiwała nas (i nie tylko nas) z kwaśną miną i jakąś taką wrogą "aureolką", słowem przyszli i chlają, a ja muszę pracować. W miarę upływu czasu nasze rozmowy robiły się coraz bardziej słyszalne no i panienka przy kolejnej "dostawie" już trochę uśmiechnięta mówi:
- Słyszę, że państwo z Lublina. Ja też pochodzę z Lubelszczyzny.
- Tak? A skąd? - zapytaliśmy.
- Z Kocka.
Wtedy jeden z naszych kolegów, który zaczął już powoli przysypiać "z twarzą wtuloną w kotlet schabowy", ożywił się i mówi:
- Mój dziadek walczył pod Kockiem.
- Ooo!!! - wyraziło podziw obsługujące nas dziewczę - Z generałem Kleebergiem ?
- Nie, z kelnerkami - odpalił kolega.

Letnią porę można również wykorzystać racjonalnie i spróbować np. uzyskać prawo jazdy, jak kuzynka qzynka: [:P]

Kuzynka [K] miała dzisiaj ostatnie jazdy przed egzaminem na prawo jazdy. Jest w mieście na jakimś skrzyżowaniu ze światłami i dostała od instruktora [I] misję skręcenia w prawo. Ustawiła się elegancko na prawym pasie do skrętu za taksóweczką i czeka. Światło zmieniło się na zielone, a taksówka dalej stoi.
K: Czemu ta taksówka nie jedzie??
I - Nie wiem. Mam wysiąść i zapytać??
Chwila ciszy.
I (ze stoickim spokojem): Ja naprawdę nie wiem, czemu ta taksówka stoi na postoju dla taksówek...

Niezawodny Misiek666 i jego niezawodna praca x 2.
...Misiek, Ty wiesz, że Bojownicy nie pozwolą Ci pójść na urlop, prawda? :C

Rozmowa z klientką:
- Ja dzwoniłam tutaj wczoraj, bo mieliśmy problem z terminalem i powiedziano, żebym zadzwoniła dzisiaj, bo wtedy będzie serwis.
- Dobrze ... a w czym był problem?
- Hm... zapomniałam... ale już jest dobrze... więc dzwonię...

A przed chwilą miałem kolejną artystkę :

- Poproszę pani datę urodzenia...
- Czterdziesty siódmy...
- Pełną datę...
- Tysiąc dziewięćset czterdziesty siódmy...

Kociara też ma w pracy fajnie. I pouczająco!

Jeden z moich klientów dostał wezwanie do urzędu skarbowego, bo jakiejś tam kwoty (mało zresztą ważnej) gdzieś tam nie napisał. Dzwonię w jego imieniu do US i proszę, żeby pani sobie tę kwotę dopisała na oryginale, a ja sobie dopiszę na kopii.
- Nie, proszę panią (sic!), my tak nie możemy robić.
- Ale proszę pani, to taka mało znacząca rubryka...
- No ale jakby co, to, proszę panią, kto będzie odpowiadał?
- Proszę pani... Niech pani będzie człowiekiem, taki kawał mam jechać, żeby jedną cyferkę dopisać?
- Proszę panią, ja nie jestem człowiekiem. Ja jestem urzędnikiem państwowym.

A teraz coś zaskakującego! Okazuje się, że Misiek666 jednak nie tylko pracuje. Czasem też jeździ na wakacje. Łatwo zgadnąć, że nie są to wyjazdy zwykłe, szare i przeciętne...

Akcja miała miejsce w połowie lat 80-tych. Ja, Lewy, Albercik i Szweju wybraliśmy się pod namiot nad morze. Już od początku zapowiadało się ciekawie, bo chcieliśmy podjechać z Dw. Wschodniego na Zachodnią, żeby tam dorwać w miarę pusty pociąg. Niestety wsiedliśmy w jakiś pośpieszny, który na Zachodniej się nie zatrzymywał, toteż o godzinie drugiej w nocy wylądowaliśmy na stacji w Skierniewicach (kto nie był niech jedzie .. niezapomniane przeżycie). Padła już nawet propozycja, żebyśmy jechali w góry... Po kilkunastu godzinach udało nam się jednak dotrzeć nad morze...
Najpierw zaczepiliśmy się w Chałupach, a po dwóch dniach dokooptowaliśmy do reszty naszych znajomych i rozbiliśmy się na polu we Władysławowie. W sumie
było nas 12 osób w 4 namiotach ustawionych "a la Wild West".
Już pierwszy wieczór był niezły i zakończył się stanem = dwie ofiary. Kraszan wlazł w garnek z gorącym rosołem, a Krzysiek chcąc wytępić mrówki oblał sobie nogę naftą i podpalił. Było to dosyć ciekawe zjawisko, gdyż wyleciał z przedsionka namiotu z płonącą nogą i zaczął ją w panice posypywać piaskiem.
Wszyscy leżeli rozwaleni na materacach, sączyli browary i bynajmniej nie było chętnych do pomocy... Jedynie Albercik zdobył się na wysyłek i wymamrotał:
- Na mój rozum piaskiem nie ugasisz...
Wracamy jednak do głównego bohatera tej opowiastki. Następnego dnia obok naszych namiotów rozbiła się taka wakacyjna rodzinka. Przyjechali syrenkom kanarkowom, a ich rejestracja świadczyła o tym, że Polska ma jakieś kolonie na Zakaukaziu albo dalej...
Zabrali ze sobą wszystko, co można... brakowało im tylko szafy gdańskiej i prysznica. Mieli też kupę dzieciaków. Najmłodsza dziewczynka miała koło 5 lat.
Już pierwszego wieczora dali nam się we znaki, gdyż głowa rodziny zawitała do nas oświadczając, że nie życzy sobie. abyśmy w tak oficjalny sposób rzucali mięsem! Mieliśmy się stonować, wyciszyć i nie przeklinać!
Stonowaliśmy i zamiast wygodnego słowa K.....A! co jakiś czas padało łagodniejsze O KURTYZANA!
Wracając do Zbyluta...
Mieszkałem w namiocie ze Szwejem i Lewym. Ja i Szweju mieliśmy melodię do spania i zwykle nie wstawaliśmy przed 12:00. Następnego ranka, a było to gdzieś około godziny 08:00, koło naszego namiotu zaczęła się kręcić najmłodsza latorośl "państwa od syrenki". Żeby się tylko kręciła, to pół biedy... ale ona wyśpiewywała przy tym jakąś popapraną folklorystyczną piosenkę, której refren brzmiał: "On zimny! On zimny! A ona gorąąąąąąąąąąaca!". Wtedy zrozumiałem, jaką zaletą było w państwach demokracji prawo do posiadania broni.
Sytuacja powtarzała się kilka razy i zaczęliśmy się głęboko zastanawiać nad porwaniem gówniary dla okupu...
Ale wracając do Zbyluta...
Któregoś kolejnego ranka obudziły mnie i Szweja głośne krzyki. Lewego w namiocie nie było... z zewnątrz dobiegał tylko głośny doping:
- Zbylut! Zbylut! Zbyluuuuuut!
Wytoczyłem się z namiotu. Okazało się, że Lewy z Albercikiem znaleźli sobie ciekawe zajęcie - wyścigi ślimaków. Swoich zawodników trenowali na ściance namiotu, a potem puszczali ich po materacu. Lewy był świetnym trenerem i jego Zbylut był nie do pobicia.
5 minut później z namiotu wytoczył się Szweju z kubkiem gorącej kawy.
Twarz miał ściągniętą... błysk w oczach... Podszedł do materaca i zapytał:
- Który to k...a ten Zbylut?!
- Ten! Lewy z dumą wskazał na swojego zawodnika...
Szwej bez namysłu wylał kubek wrzątku na Zbyluta...
Lewy jęknął... i wystękał:
- Jezu!!! Zabił Zbyluta!!! Zabił Zbyluta!!!!!
Szwej obrócił się na pięcie. Przed namiotem "syrenki" siedziała cała rodzina i patrzyła na to, co robili Albercik z Lewym...
Szwej wskazał palcem "poranną piosenkarkę" i głośnym basem oznajmił:
- DZISIAJ ZBYLUT! JUTRO TEN BACHOR!!!
...i wrócił do namiotu...
Następnego ranka po rodzince został tylko ślad na trawie...

Nie od dziś wiadomo, że Bojownicza Brać jest wszechstronnie wykształcona. Jak bardzo wszechstronnie? Niech odpowie myszsza:

Studium wojskowe Politechniki Wrocławskiej. Potworne nudy, koleżanka opowiada mi coś zabawnego i obie zaczynamy się śmiać, cichaczem. Ale major K. jest czujny i wszystko słyszy:
- Niech się panie tak nie śmieją, bo będą panie miały osobisty stosunek z komendantem!
Sala zamilkła, my usiłujemy zniknąć pod ławką, żeby nie było widać rechotu, prawie nam się udało. I nagle ciąg dalszy:
- Ja taki stosunek miałem i zaręczam, że nie należy on do przyjemności!

Kącik dziecięcy. Najpierw przestroga dla mamuś, którym się wydaje, że mogą nadzór nad pociechą powierzyć tatusiom. Wyspowiadał się i rozgrzeszenie od Bojowników otrzymał pwiech:

Ze względów praktycznych podgrzewamy zawsze córeczce jedzenie w małym słoiczku (po przecierze pomidorowym lub musztardzie). Jedzonko to często zmiksowana zupka (mała ma 11 miesięcy), która ma barwę raczej nieokreśloną, zbliżoną do burobrązowej. Przed kilkoma dniami mała grymasiła nieco bardziej niż zwykle przy próbach podania tejże podgrzanej zupki (zazwyczaj są problemy, ale tym razem przechodziła sama siebie). Nie wiedzielibyśmy o co chodzi, gdyby naszej uwagi nie zwrócił dziwny zupkowy zapach... Okazało się, że próbowałem ją nakarmić podgrzaną... musztardą. Obok siebie w lodówce stały dwa słoiczki o zbliżonej kolorem zawartości no i przez przypadek pogrzałem jej musztardę zamiast zupki.

Natomiast prawidłowo karmione dzieci potrafią być źródłem radości... Grillował i rotflował luv_no1:
 
Piątek wieczorem.
Dziecię [blond aniołek] 6 letnie sąsiada podczas dużego sąsiedzkiego grilla zapytało publicznie i na głos:
- Tato, czy mogę opowiedzieć kawał z brzydkim wyrazem?
Tato dziecka pyta:
- A jaki to wyraz ?
Dziecię [z małym rumieńcem] odpowiada:
- Pupa.
- Wal śmiało - dodają dziecięciu odwagi wszyscy współbiesiadnicy.
Dziecię więc:
- Jechał sobie czołg ulicą i śmiał się z małego fiata: "ale ty jesteś głupi - masz silnik w pupie". A maluch na to odpowiedział: "to ty jesteś głupi, bo masz ch... na czole".

O przyjaźni między narodami... Zadebiutowała Kolcza:

Lat temu ze 20 ojciec mój studiował i - jak to często studenci - mieszkał w akademiku. Jakoś się tak złożyło, że on i paru kumpli na święta nie wyjechało do domów. Tak więc balowali sobie spokojnie, dopóki to podczas kolejnej nocnej eskapady nie spotkali kilku Chińczyków błąkających się po okolicy. Okazało się, że chłopaki nie mieli gdzie zanocować, więc tata z kumplami postanowili pokazać im polską gościnność. Otworzyli jakoś pokój obok i pozwolili chłopakom się przekimać. Z tego kimania wyszło na to, że Chińczycy balowali z nimi ładne 2-3 dzionki. Na pożegnanie, gdy musieli już wyjeżdżać, zostawili im taką niedużą flagę chińską z jakimiś ichnimi napisami. Nikt nie wiedział co one oznaczają, ale co tam...
Flaga ta dumnie wisiała przy oknie pokoju, aż w końcu ktoś wpadł na pomysł, coby ją przetłumaczyć (a ładnych parę latek już minęło od tamtego wydarzenia).
Jakieś było ich zdziwienie, gdy okazało się iż napis głosi:
"Żołnierzu chiński oszczędź ten dom - tu ugoszczono Chińczyka."

A smakowitych opowieści rodzinnych ciąg dalszy zapewnił nam bartosz_k:

Moja babcia opowiadała, jak to drzewiej na Wschodzie bywało.
Opowiadała, że jej mama, czyli moja prababcia, często piekła ciasto na blacie kuchni. Któregoś razu upiekła każdemu z rodzeństwa po ciastku. Najstarszy wujek szybko obgryzł brzegi ciasta i wrzeszczy:
- PATRZCIEE! Jaki fajny konik!!!
Nagle całe rodzeństwo zapragnęło mieć konika.
Wobec czego wujek wielkodusznie obgryzał wszystkie ciastka i robił koniki...

A jako ostatni dzisiaj wystąpi Państwem Prezes Jared:

Jak se co poniektórzy wiedzą, pomagam ostatnio "teściowi" w budowie, toteż stoję upieprzony srogo cementem i podobnymi wynalazkami i obserwuję "teścia" przestawiającego szafę. Nagle z szafy spada krzyż i odrywa się od niego Jezus... "Teść" go podnosi, przygląda się okiem fachowca i mówi: "pewnie za słabe były gwoździe"...
Popłakałem się.

...Ja też. I to niejednokrotnie! ;D
I tym oto GWOŹDZIEM programu kończymy dzisiejszy zestaw autentyków. Fajny był? Tak? No to zapraszamy na KM, gdzie tych historyjek jest dużo, dużo... baaardzo dużo! :) A w następnym odcinku autentykopaka spotkamy się za tydzień o tej samej porze :)


Oglądany: 29585x | Komentarzy: 40 | Okejek: 11 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało