Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Pięć przypadkowych inwazji, jakich kraje dopuściły się na swych sąsiadów

74 901  
295   49  
Przypadkowa inwazja? Jak to w ogóle brzmi? Czy można ot tak, zupełnie niechcący, wkroczyć sobie do sąsiedniego kraju i rozpocząć konflikt zbrojny? Cóż, nie często się to zdarza, ale czasem głupi błąd, nieporozumienie, czy zwykłe gapiostwo może doprowadzić wojskowych dowódców do nieprzemyślanych, pochopnych decyzji.

Wujek Google jest kiepskim doradcą

Osiem lat temu słynne przedsiębiorstwo branży informatycznej prawie doprowadziło do wybuchu wojny pomiędzy dwoma państwami Ameryki Środkowej. W listopadzie 2010 roku Eden Pastora, dowódca nikaraguańskiego, przygranicznego patrolu zauważył coś, co od razu obudziło w nim chęć skopania komuś tyłka. Przed oczami wojskowego jak gdyby nigdy nic powiewała sobie flaga Kostaryki. Pastora kilkukrotnie zerknął w swój telefon. Google Maps potwierdziło jego obawy – flaga sąsiedniego kraju zatknięta została na terenie Nikaragui, a to oznacza, że bezczelni Kostarykańscy musieli przekroczyć granicę. Rozjuszony dowódca czym prędzej kazał usunąć chorągiew, podrzeć ją i na jej miejscu zainstalować flagę Nikaragui. Tak też uczyniono.



Jeszcze gorzej wydarzenie to wyglądało z punktu widzenia mieszkańców Kostaryki. Rząd tego kraju postawił przy granicy z Nikaraguą maszt, na którym dumnie powiewała flaga z narodowymi barwami kraju. Pewnego dnia wojska sąsiedniego państwa przeprowadziły bezceremonialną inwazję - bezprawnie przekroczyły granicę, zbezcześciły narodowy symbol Kostaryki i w miejsce zbrukanej chorągwi powiesiły swoją flagę.



Zanim oba państwa rzuciły się sobie do gardeł, sprawa szybko została wyjaśniona. Winę za to całe zamieszanie ponosiła firma Google, która posiadała błędne informacje na temat przebiegu granicy pomiędzy dwoma krajami. Zakres błędu wynosił ok. 3 kilometrów. Władze Nikaragui musiały przeprosić sąsiada za tę gafę, a Google wydało oficjalne przyznanie się do tej geograficznej wtopy, a dyplomaci ONZ osobiście interweniowali, aby jak najszybciej załagodzić to idiotyczne nieporozumienie.

Jak nierzetelne dziennikarstwo doprowadziło do wybuchu wojny

W 1898 roku z powodu Kuby wybuchła wojna pomiędzy Hiszpanią a USA. Przypomnijmy – od czasów konkwisty wyspa ta znajdowała się we władaniu hiszpańskiej korony. W połowie XIX wieku zaczęły powstawać ugrupowania dążące do zniesienia niewolnictwa i wywalczenia sobie niepodległości. Inne stronnictwa opowiadały się za przyłączeniem Kuby do USA.
W efekcie dwóch powstań udało się zlikwidować niewolnictwo, a nawet proklamować republikę, jednak w dalszym ciągu Hiszpanie panoszyli się na wyspie. Wojna wisiała na włosku.



Tymczasem Amerykańscy obywatele ze zgrozą czytali w gazetach szczegółowe opisy okrucieństw, których Hiszpanie mieli dopuszczać się na Kubańczykach. Problem polegał na tym, że większość z tych tekstów było mocno podkoloryzowanych. Zasługa w tym potentata prasowego - Williama Randolpha Hearsta – faceta, który wprowadził na rynek pierwsze tabloidy i żerujące na taniej sensacji, poczytne szmatławce.



Rodzące się wśród amerykańskich obywateli antyhiszpańskie nastroje były władzy bardzo na rękę. Bacznie obserwującym wydarzenia na Kubie politykom zależało na odebraniu Hiszpanii tej kolonii. Potrzebny był tylko pretekst. Nawet i taki wyssany z palca. 15 lutego 1898 roku gruchnęła w mediach wieść o storpedowaniu przez hiszpańskich agentów amerykańskiego pancernika USS Maine. Wybuchła wojna zakończona przejęciem przez USA, należących do Hiszpanii, kolonii na Karaibach i Pacyfiku.
Tymczasem wiele wskazuje na to, że eksplozja okrętu spowodowana była przypadkowym zapłonem składu węgla…

Brytyjczycy z karabinami niechcący atakują Hiszpanię

W 1713 roku, na mocy traktatu pokojowego kończącego hiszpańską wojnę sukcesyjną, niewielki (liczący sobie nieco ponad 6 km kwadratowych) skrawek Półwyspu Iberyjskiego, zwany Gibraltarem, oddany został pod wieczne panowanie Wielkiej Brytanii.
Teren ten często służy brytyjskim wojskom za poligon do ćwiczeń. I tak też miało miejsce w 2002 roku. Uzbrojeni po zęby żołnierze dokonali spektakularnego lądowania na, jak im się wydawało, Gibraltarze, aby po chwili stanąć oko w oko z… hiszpańskim rybakiem, który rzekł do nich: „Chyba, panowie, pomyliście plaże...”. Parę minut potem oficer królewskiej marynarki wojennej – lord Alan West odebrał telefon. W słuchawce usłyszał drżący głos jednego z dowódców przeprowadzających manewry: „Sir, obawiam się, że stało się coś paskudnego. Wygląda na to, że przypadkiem dokonaliśmy inwazji na Hiszpanię...”.



Gospodarze kraju zachowali się jednak niezwykle spokojnie. Władze poprosiły kilku lokalnych policjantów z miasta La Linea, aby grzecznie poprosili mocno zdezorientowanych gości o opuszczenie terenu Hiszpanii. Na szczęście większej afery z tego incydentu nie było.

Wenezuelska okupacja kolumbijskiej plantacji bananów

Rok temu oddział złożony z 60 wenezuelskich żołnierzy wparował do Kolumbii i rozbił obóz na plantacji bananów, częściową ją niszcząc, co dość mocno zirytowało właściciela upraw, któremu kazano się natychmiast oddalić ze swej własności i nie zawracać dupy gadaniem głupot.



Na szczęście i w tym przypadku nie doszło do większej zadymy, a sprawa szybko się wyjaśniła. Niedługo przed „inwazją” Wenezueli na sąsiedni kraj, padały obfite deszcze, których efektem było poszerzenie się koryta, znajdującej się przy granicy, rzeki. Lekka zmiana jej kształtu doprowadziła do pomyłki i dowódcy oddziału faktycznie byli przekonani, że rozbijają obóz na terenie swojego kraju.

Szwajcarska tradycja przeprowadzania inwazji na Liechtenstein

Liechtenstein to malutkie, bo zajmujące tylko 160 km kwadratowych, alpejskie państewko graniczące z Austrią i Szwajcarią. Ten ostatni kraj ma w zwyczaju popełniać dość kłopotliwe gafy i co jakiś czas przypadkiem najeżdża swojego sąsiada. W 1985 roku, błąd podczas ćwiczeń wojskowych doprowadził do zbombardowania Liechtensteinu pociskami wystrzelonymi przez szwajcarską armię. Na szczęście doszło tylko do pożaru lasu i nikt w wyniku tego ataku nie ucierpiał. Władze Szwajcarii przeprosiły za ten akt niezamierzonej agresji i wypłaciły odszkodowanie za poczynione szkody.

W 1992 roku szwajcarski oddział przekroczył granicę z Liechtensteinem, aby na terenie tego kraju, w miasteczku Triesen, postawić swój punkt obserwacyjny. Żołnierze wykonywali rozkazy swoich przełożonych, a ci nie zdawali sobie sprawy, że wspomniana mieścina nie należy do Szwajcarii. Za tę niezręczność „agresor” ponownie musiał przeprosić.



Przez piętnaście lat obywatele Liechtensteinu mieli spokój od swych oprawców. Dopiero w 2007 roku oddział złożony ze 171 szwajcarskich żołnierzy wdarł się 2 kilometry w głąb terytorium sąsiedniego państwa kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Władze Liechtensteinu pewnie do dziś by o tym wydarzeniu nie wiedziały, gdyby nie szwajcarskie władze, które czym prędzej przeprosiły za kolejny akt inwazji, którego ich wojska znów się dopuściły.

Źródła: 1, 2, 3, 4
3

Oglądany: 74901x | Komentarzy: 49 | Okejek: 295 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało