Podobno w Polsce jest już pochmurno i zimno, więc łapcie coś ze słonecznej Afryki! Dziś opowiem wam trochę o dwóch połączonych ze sobą rezerwatach w pobliżu małego miasteczka Hluhluwe (fonetycznie: "Szluszlui") i o zamieszkujących je zwierzętach.
Kilka faktów na dobry początek. Hluhluwe-iMfolozi jest najstarszym parkiem narodowym założonym na terenie RPA. Jako oddzielne parki funkcjonuje od 1895 roku (w 1989 roku oba parki połączono w jeden), a jego podstawowym zadaniem jest ochrona nosorożca białego (w H-iM znajduje się obecnie największa populacja tego gatunku na świecie). W 1920 roku na świecie pozostało mniej niż 50 sztuk tych majestatycznych stworzeń, ale działania podjęte przez pokolenia naukowców i rangerów, na terenie tego właśnie parku, pozwoliły na odtworzenie populacji nosorożca białego i aktualnie po świecie błąka się blisko 21 tys. tych bestii.
Sam park mieści się na 96 tys. ha i położony jest około 275 kilometrów na północ od Durbanu (mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Durbanem a granicą z Mozambikiem). Jest to również jedyny park w KwaZulu-Natal, w którym można spotkać całą wielką piątkę Afryki, czyli bawoła, słonia, nosorożca, lwa i lamparta. Te dwa ostatnie można, ale nie zawsze się to udaje. Wielkie koty są niestety dość nieuchwytne.
Cały teren otoczony jest ogrodzeniem pod napięciem, które zapobiega konfliktom na linii zwierzęta - ludzie z okolicznych wiosek - strażnicy parku.
Jak już wspomniałem, park składa się z dwóch części:
- Hluhluwe - bardziej pagórkowata i lesista, gdzie różnice wysokości mogą sięgać ponad 400 metrów.
- iMfolozi - dość płaski teren położony pomiędzy dwiema rzekami: Białym i Czarnym iMfolozi.
Obie części rozdzielone są dobrze ogrodzoną drogą R618.
Jak możecie zauważyć na mapie, dostępnych jest kilka opcji wypoczynkowych. Każda miejscówka, oznaczona jako "lodge", zawiera domki z dostępem do wody i prądu (z generatorów wyłączanych po 22:00), toalety i miejsce do grillowania (braai to jest tutaj poważny interes, "prawie" tak samo, jak nasze grillowanie).
Obozy są o wiele większe i oprócz domków w dwóch rozmiarach zapewniają również pola namiotowe, sklepy oraz stacje paliw. Spanie pod namiotem w takim obozie może być naprawdę ciekawym przeżyciem, zwłaszcza że ogrodzenie obozu jest dość "wybiórcze" i pozwala przejść wszystkiemu, co jest niższe niż ok. 1,5 m w kłębie. Oznacza to, że nocą obóz pełen jest dzikich zwierząt. Są to głównie niegroźne i smaczne antylopy (kudu, impale, niale), choć czasami pojawiają się również hieny wabione zapachem grillowanego mięsa.
"Ogrodzenie tego obozu chroni wyłącznie przed słoniami, jednakże inne, niebezpieczne i dzikie zwierzęta posiadają dostęp do całego terenu obozu.
Prosimy naszych gości, aby podczas pobytu posiadali pełną świadomość tego faktu
Udanego pobytu!"
Bramy otwierane są o 5.00 rano i zamykane o 18.00, tak więc zawsze opłaca się wyjechać jak najwcześniej, żeby nie tracić dnia, bo zwierzęta potrafią być dość kapryśne, ale wszystkie łączy fakt, że im słońce wyżej nad horyzontem, tym mniej zwierząt można zauważyć na otwartej przestrzeni. Wszystko co żyje chowa się w cieniu, a uczestnicy safari błogosławią pamięć Willisa Carriera. Niemniej jednak cała ta nieprzewidywalność stanowi jedną z atrakcji safari. Szczęście jest głównym czynnikiem, na jakim możemy polegać planując wyjazd. Doświadczony przewodnik może pomóc, ale nie gwarantuje sukcesu.
Impale też by błogosławiły, ale nie mają do czego podłączyć klimatyzatorów.
Przejdźmy do głównego gwiazdora parku - nosorożca białego. Jest to największy gatunek nosorożca żyjący aktualnie na świecie. Uzbrojony jest w dwa rogi, a większy z nich może osiągać nawet 1,5 metra długości.
Na wolności nosorożce białe mogą żyć nawet do 40 lat. W porywach potrafią osiągać masę 2 ton, a wkurzone potrafią rozpędzić się do 45 km/h, ale tego (na moje szczęście) wam nie pokażę. Może się wydawać, że nie jest to duża prędkość, ale po pierwsze to znacznie więcej, niż osiągają najszybsi ludzie, a po drugie - na parkowych krętych szutrówkach, nawet przy tej prędkości, łatwo skończyć w krzakach z wielotonową, rozpędzoną, czworonożną śmiercią wbitą w tył pojazdu.
Skąd jednak taka dziwna nazwa - przecież jak byk widać, że to są szare nosorożce, a nie białe. Otóż wina leży po stronie Anglików, którzy rozpropagowali swoją wersję na całym świecie. Oryginalnie nosorożce te nosiły miano "szerokich" od słowa "wyd" w afrikaans. Komuś musiało się przesłyszeć, zrozumiał "wyd", jako "white" i już się nie dało tej karuzeli zatrzymać. Jak jednak widać, nosorożcom to nie przeszkadza - ten wyraz pyska zdradza wszystko.
Na powyższym zdjęciu możecie dostrzec jednego z największych przyjaciół afrykańskiej rogacizny (i nie tylko) - bąkojada czerwonodziobego. Te małe, 20-centymetrowe ptaszki oczyszczają ciało (umysł prawdopodobnie też) większych stworzeń poprzez eliminację pasożytów skóry, takich jak kleszcze i muchówki. Te wesoło wyglądające ptaszki mają jednak swój mroczny sekret - nie pogardzą krwią swojego "stolika".
Ważną częścią parku są tak zwane "hides", czyli "kryjówki", gdzie można zaczaić się z aparatem i poobserwować cóż się wyprawia przy wodopoju. Do każdej kryjówki prowadzą metalowe drzwi na sprężynie oraz dość długi korytarz z zielonego materiału, który pozwala zakamuflować w jakimś stopniu obecność ludzi. Sama kryjówka to mały domek kryty strzechą, w którego ścianach zrobione są szczeliny obserwacyjne i wygodne parapety, na których można oprzeć aparat.
A skoro już tu jesteśmy, to właśnie w Bhejane Hide udało się nam zaobserwować całe stado słoni, które ściągnęło do wodopoju. Niestety była to dość smutna scena. Słonie, jako zwierzęta ze świetną pamięcią, doskonale wiedziały, że przy wodopoju powinien być zbiornik z wodą. Niestety, pracownicy parku musieli (z przyczyn mi nieznanych) usunąć ową pompę, a słonie zmuszone zostały do zadowolenia się odrobiną wody zmieszanej z błotem i towarzystwem guźców (takich świń z Afryki). Niemniej jednak obraz 35 słoni (tak, wiem, że na zdjęciach tyle nie widać - nie wszystkie zmieściły się w kadrze, część zdążyła przejść dalej, co chwilę dochodziły nowe i się wymieniały miejscówkami) widzianych w jednym momencie i znajdujących się nie dalej niż 30 metrów potrafi się wyryć głęboko w pamięci. Zwłaszcza małe słoniki robią piorunujące wrażenie w porównaniu z dorosłymi okazami.
Inwazja słoni położyła oczywiście kres rządom guźców i świnki rozpierzchły się po okolicy. Ogólnie guźce to dość urocze stworzenia. Nie wiem jeszcze, czy smaczne, ale na pewno dość uparte i niezbyt skore do ustępowania pierwszeństwa większym od siebie, ale mniejszym od słoni obiektom, np. samochodom.
Przyjrzyjcie się ich kłom, z racji tego, że rosną przez całe życie zwierzęcia, są często wykorzystywane do wykonywania małych przedmiotów z "kości słoniowej". Co ciekawe, guźce walczą tylko w swoim kręgu, w razie innych zagrożeń po prostu urywają się z imprezy.
W ich obronie muszę dodać, że nie są jedynymi zwierzętami, które najbardziej upodobały sobie okolice dróg. Ten zaszczytny tytuł przypada również impalom, których w obu częściach parku jest prawdziwe zatrzęsienie. Praktycznie raz na 15 minut spotyka się stado leżących impali, stado żujących impali, stado wygrzewających się impali, stado impali schowanych przed słońcem w cieniu. "Impalów jak psów", chciałoby się zakrzyknąć. Na szczęście dość wdzięcznie wychodzą na zdjęciach. Zwłaszcza że niektóre sprawiają wrażenie, jakby same domagały się uwiecznienia. Ich drugą, niepodważalną zaletą jest natomiast to, iż stanowią jedne z głównych posiłków dla wygłodniałych łowców, takich jak lwy i gepardy.
Impale pozostają ciągle czujne i gdy część stada spokojnie sobie przeżuwa, to kilka osobników ciągle przepatruje trawy w poszukiwaniu zagrożenia, a gdy takie zostanie wykryte, to w ruch idzie całe stado. I to dość szybko, bo te małe antylopy (40-70 kg wagi i ~90 cm wysokości) przyspieszają do 60 km/h w ułamku sekundy.
Oczywiście impale to nie jedyne antylopy, jakie można spotkać w parku. Na jednym z kempingów udało nam się zjeść drugie śniadanie w obecności stada samic niali - większych kuzynek impal. Musiały być przyzwyczajone do ludzi, bo można było podejść do nich prawie na wyciągnięcie ręki. Prawdopodobnie przy odpowiednio długim czasie i samozaparciu udałoby mi się pogłaskać jedną, ale reszta wycieczki pomysł oprotestowała - było już po południu, my byliśmy niedaleko północnej bramy wyjazdowej z Hluhluwe, a spaliśmy w obozie Mpila pośrodku iMfolozi.
Jak widać, niale świetnie radzą sobie w roli kosiarki i dzięki ich pomocy udało mi się wypatrzyć w krótko przygryzionej trawie małego węża. Do tej pory zastanawiam się z czym miałem do czynienia. Główne podejrzenie pada na młodego boomslanga, ale pewności nie mam, bo boomslangi są bardziej jaskrawe.
Dodatkowo udało mi się zaobserwować na jednym z drzew wspaniałą agamę niebieskogłową - około 35-centymetrową jaszczurkę zamieszkującą głównie pnie wyschniętych drzew. Biorąc pod uwagę umaszczenie oraz szlachetny profil, można śmiało wywnioskować, że na zdjęciach znajduje się samiec, silnie wzburzony tym, iż ośmieliłem się zakłócać mu spokój, chodzić za nim dookoła pnia i robić mu zdjęcia, gdyż w przypływie silnych emocji barwi swoją głowę na niebiesko. Chyba że zbliża się ten czas w roku, kiedy dorosłe agamy zakładają rodziny i kupują wyprawki - wtedy samiec całkowicie zmienia kolor na niebieski i liczy na to, że jakaś dama da się skusić.
Wracając jednak do tematu: jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Wybraliśmy powrót inną drogą niż ta, którą przyjechaliśmy i to była świetna decyzja. Udało nam się "upolować" stado bawołów, które należą do "Wielkiej Piątki Afryki". Wyglądają jak pocieszne krówki, ale każdego roku zabijają przynajmniej kilkoro ludzi, poprzez nabicie na rogi. Nigdy też nie pozwoliły się udomowić człowiekowi.
Nawet myśliwi podchodzą do nich z dystansem, gdyż to pamiętliwe, mściwe zwierzęta, które lubią się zasadzić na niewprawnego łowcę. Również lwy muszą mieć się na baczności polując na bawoły, tak że przynależność tych rogaczy do zaszczytnego grona "W5A" jest w pełni uzasadniona.
Kolejnym zwierzakiem wartym wspomnienia jest wasserbock, zwany po polsku kobem śniadym. Wspominam o nim głównie dlatego, że jest dość rzadki, nie lubi się zbytnio pokazywać i w porównaniu do jego oryginalnej nazwy polska brzmi dość głupio. No i wygląda też jakoś tak mało afrykańsko z tym długim futrem. Wszystkie wasserbocki na zdjęciach to samice - samce są rogate i jeszcze bardziej skryte niż ich partnerki.
Nie mogło zabraknąć również znanych i lubianych gnu! Te antylopy, dość popularne dzięki filmom, w których czytała Krystyna Czubówna, kojarzą się wszystkim z długimi marszrutami przez sawannę. Prawdziwi hobbici Afryki, podróżujący tam i z powrotem w poszukiwaniu świeżej trawy.
W przeciwieństwie do antylop wspominanych powyżej, obie płcie gnu posiadają rogi, ale stada samic można rozpoznać po obecności młodocianych osobników. Warto dodać, że gnu pręgowate jest hodowane w licznych zoo, a pierwsze na świecie narodziny gnu pręgowanego w warunkach hodowlanych miało miejsce w roku 1887 we wrocławskim ogrodzie zoologicznym.
Cena takiego wyjazdu (3 noce w parku i 4 dni jeżdżenia) wyniosła nas po ok. R2500 (~650 zł) z wyżywieniem. Do tego należy doliczyć koszty paliwa/wycieczek z przewodnikiem (ta druga opcja jest dla słabych).
A na zakończenie jeszcze kilka zdjęć afrykańskich zwierząt, które wszyscy znacie i kochacie. Udanego zimowania!
Więcej RPA z Ethordinem:
YouTube
Instagram
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą