Skoro nalegasz, to nie będę :robił okoniem
Tylko żeby potem pretensyj jakichś nie było! To jest hmm... Bardzo... Hmmm... interesujący dowcip, z niesamowitą wprost puentą
I ostrzegam, nie wszyscy nerwowo to wytrzymują
Pan Marszałek zakupił bilet na expres do Gdańska. Rozsiadł się wygodnie w przedziale już w Krakowie. Gazetka przygotowana, kanapka z jajeczkiem pysznie leży na składanym stoliczku, dwa jabłuszka - aby było coś do schrupania - czerwienią się tuż obok kanapeczki. Przedział pusty, zatem Pan Marszałek zadowolony. Nagle z impetem do przedziału kitra się dystyngowany, szpakowaty jegomość w szamerowanym srebrną nicią wamsie. Poza podręczną torbą, w ręku dzierży sporych rozmiarów wiklinowy koszyk, który bezceremonialnie stawia na miejscu przeznaczonym dla pasażera.
Mija parę minut, po czym szpakowaty jegomość wyciąga z podróżnej torby swej jabłuszko, lekko uchyla wieko koszyczka, wrzuca tam jabłuszko, po czym szybko zamyka.
Pan Marszałek omal nie umarł ze strachu, kiedy nagły chrobot dobył się z koszyka. Ewidentnie był to odgłos donośnego chrupania, ciamkania, mlaskania i pochrząkiwania. Po paru sekundach deczko nieco się odchyliło, a z koszyka niczym kula z bombardy średniego wagomiaru, wystrzelił ogryzek, rozkwaszając się o drzwi przesuwne przedziału. Zaciekawienie Pana Marszałka wzrosło, kiedy po paru sekundach szpakowaty jegomość wyciągnął kolejne jabłuszko, uniósł wieczko, wrzucił jabłuszko, które ponownie w akompaniamencie chrupania i chrząkania zostało ogołocone prawie do zera, a ogryzek znów wystrzelił z koszyczka, trafiają bezbłędnie w to samo miejsce drzwi przesuwnych przedziału.
Sytuacja powtórzyła się parokrotnie. Pan Marszałek z ekscytacji wprost tupał. Cóż to za stwór w koszyczku siedzi? Jak wygląda bydlątko, którego odgłosy spożywania darów Bożych mogłyby doprowadzić do zawału w pełni zdrowego człowieka!?
W końcu Pan Marszałek nie wytrzymał:
- Przepraszam szanownego pana - zagaduje Marszałek - a cóż tam u pana w koszyczku siedzi czyniąc taki tumult?
- Hmmm, no nie wiem - grzecznie odpowiada szpakowaty jegomość - chyba nie powinienem mówić, pan wybaczy.
- Jednak nalegam drogi panie - powiada Pan Marszałek - będziemy wszak podróżować czas jakiś razem. Nie godzi się współtowarzysza trzymać w takich nerwach. Może to potwór w koszyczku siedzi? Może strzyga? Odgłosy doprawdy włos na głowie jeżą!
- W sumie rozumiem pana - szpakowaty pokiwał głową - zatem zdradzę co nieco. Otóż w koszyczku mam dziabognę.
- Dziabongę?! A cóż to jest dziabonga? - Pan Marszałek nie krył zdziwienia
- To jest hmmm... Wie pan, hmmm... Tego nie da się opisać, to trzeba by zobaczyć.
- Zatem proszę, niech pan nie trzyma mnie dłużej w ciekawości, niech pan pokaże!
- Chyba jednak nie powinienem - zacukał się szpakowaty - to bardzo rzadki stworek, o bardzo wyjątkowym wyglądzie. Nie chciałbym pana zszokować. O atak serca nietrudno! Zapewniam!
- A jednak! Proszę! Niechaj waszmość nie wątpi w moje możliwości! Na pewno podołam! Ciekawość wprost mnie zżera od środka.
- Przykro mi, ale muszę odmówić w trosce o pana zdrowie!
Zasmucił się Pan Marszałek, ale cóż było robić. Siedział smętnie, gazetkę czytał, lecz wciąż spokoju nie dawał mu koszyk z dziabongą w środku.
W końcu nie wytrzymał i pyta:
- Panie złoty, mogę temu dziabongu chociaż jabłuszko wrzucić?
- Nie dziabongu, lecz dziabondze - poprawił szpakowaty jegomość - zresztą, niech mi tam! Nie widzę przeszkód! Proszę!
Pan Marszałek aż podskoczył z uciechy. Pochwycił swe piękne, czerwone jabłuszko i po cichu, na paluszkach, tak aby nie wystraszyć stworzonka, zakradł się do koszyka. Serce jak orzeł wyrywało się z piersi, zaś podniecenie sięgnęło zenitu. Uchwycił Marszałek delikatnie wieczko koszyczka i miast po prostu wrzucić jabłuszko, bezczelnego zapuścił doń żurawia!!!!
Patrzy Marszałek zdumiony! A tam w koszyczku dziabonga śpi.