Nie pamiętam jak się zaczęło i jak się skończyło to opowiem od środka.
Wyszedłem z domu, na klatce, przy oknie leżał jakiś koleś. Pewno najebany, nie wiem, poszedłem dalej. Tutaj zaznaczę też, że to nie było ani moje mieszkanie, ani klatka. Łot, wytwór mojej wyobraźni, architektura przypominała domki w filmie Dziewczyna z Lilią.
Jak już wyszedłem z klatki to się okazało, że tuż obok był jakiś klub, tam była zawieszona jakaś kartka. To ja patrzę na tę kartkę i w tym momencie poczułem, że dostałem jakiegoś pierdolca. W sensie zawęził mi się wzrok, trudniej się było skupić i poruszać. Wtedy zagadała do mnie jakaś loszka. Nie Kaab, jakaś z dupy, wygenerowana. No i do mnie, że to wygląda jak tybetański. To ja jej na to totalnie jest tybetański (to na pewno nie był tybetański, bo nie znam tybetańskich znaczków, ale wiem jak wyglądają, więc pewnie stylistyka się zgadzała). Coś jeszcze pogadaliśmy i pierdolec stopniowo ze mną wygrywał, więc coraz mniej ogarniałem.
Chwilę później się pojawiły dwie jej koleżanki. Chyba. Na tym etapie już nie rozumiałem co mówią. Ja coś im odpowiedziałem, ale nie wiem co, po ich reakcjach wydaje mi się, że się wystraszyły. To uznałem, że jak już i tak nie jestem w stanie się normalnie komunikować to pójdę tam, gdzie miałem iść.
Oczywiście z chodzeniem też już miałem problemy i prawie nic nie widziałem, ale udało mi się, trzymając się ściany, przejść jeszcze kilka metrów. Aż się nie wyjebałem. I tak leżałem niemal sparaliżowany póki nie zebrałem resztek sił, żeby podnieść chociaż czerep. Wtedy zobaczyłem Kaab stojącą nieopodal. W czarnej sukni i z obojętnym wyrazem twarzy. Spojrzała się na mnie, odwróciła i odeszła.
Ostatnio edytowany:
2016-10-15 12:34:44
--