No to na dzisiaj koniec
W sensie, ta część skończona
wersja beta dla Was
- Tyczka, kurwa mać, co jest?
- Ty mi, kurwa twoja mać, powiedz co jest. Od tygodni Cię nie ma. Olewasz miasto, olewasz mieszkańców, olewasz wioski. Przyzwyczaiłeś ich do siebi i do pomocy, w razi czego. A teraz? Kamień w wodę. A raczej morda w butlę albo łapy na jakiejś dupie.
- Uważaj jak o niej mówisz. – Zaperzyłem się.
- Bo, kurwa, co mi zrobisz? Ni bądź śmieszny. Panienka zawróciła Ci we łbi, a Ty tego ni widzisz.
Sprzeczaliśmy się tak dobry kwadrans, a Tyczka irytował mnie coraz bardziej. Co sobie gnojek wyobrażał? Mnie, starego wygę będzie życia uczył? Marny dowcip. Nie żegnaliśmy się po przyjacielsku. O ile kilka razów w mordę byłem w stanie puścić mu płazem, o tyle wpieprzania się i moralizowania już niezbyt. Widziałem rezygnację w jego oczach kiedy się zbierał.
- Aha, jeszcze jedno, Kapelusz. Babcia Leokadia ni pamięta takiego dzieciaka. Takiej Baśki, która wyjechała z Moniek dwadzieścia kilka lat temu. – Rzucił jeszcze na koniec.
Zignorowałem tę uwagę. Olałem kolejne ostrzeżenie, które powinno otworzyć mi oczy. Nie zrobiło tego. Cóż, omamiony namiętnością miałem klapki na oczach.
Patrząc na tamte wydarzenia z dzisiejszej perspektywy, wydawało się, że niżej już upaść nie mogłem. Ale patrzcie państwo do czego zdolny jest ten detektyw.
Dwa dni po awanturze z Tyczką, Barbie trzepotała rzęsami przy porannej kawie.
- Detective, ja prośbę mam do Ciebie.
- Co tylko zechcesz, mała.
- Ja potrzebuję wyjechać na dwa dni, business travel. Muszę pojechać do urząd celny. Jedzie towar to the shop ze wschodu i trzeba go odebrać. Transport to nie problem, it’s okay, ale tam są jakieś papiery, które będę podpisywać.
- Nie da się tego inaczej załatwić?
- No, must be personal. Tak powiedział urzędnik.
- Mam Cię tam zawieźć? – Wiedziała, że nie mam auta. To nic, coś bym wykombinował.
- No, no, ja bym chciała, żebyś ty sklep popilnował w tym czasie. Wrócę pojutrze i już nie będziesz musiał.
Jej łamana polszczyzna doprowadzała mnie niemalże do ekstazy. Zgodziłbym się na wszystko. I tak oto zgodziłem się na tymczasowe stanowisko gównianego sklepikarza w gównianym sklepie „Wszystko za dolara”. Upadek był kompletny. Dokonał się. Oczywiście, z ochotą wziąłem tę robotę. No bo jak? Nie pomóc Barbie? To nie wchodziło w rachubę. Stałem więc jak ten ćwok za ladą, obsługując starszych klientów i znosząc szyderę szemranego towarzystwa, które nie mogło odpuścić sobie okazji do kpin. Dla starych kumpli stałem się Kapeluszem za Dolca. Trochę mnie to wkurzało, ale bardziej zależało mi na kobiecie, niż na tych durniach.
Barbie tak jak obiecała, wróciła po dwóch dniach. Wydawała się zadowolona, więc nie pytałem o przebieg wyjazdu. Musiało być wszystko w porządku skoro na nic nie narzekała. Przekazałem jej utarg i spis tego, co sprzedałem. Do listy nie dopisałem godności, a trzeba było to zrobić.
Jakoś niespecjalnie przywiązała uwagę do obrotu sklepiku, co również, psia mać, powinno mnie zainteresować.
Naprawdę dziwnie zrobiło się jakiś czas potem. Barbie stwierdziła, że będzie musiała częściej wyjeżdżać i zapytała, czy na stałe nie zająłbym się sklepem. Tego już było za wiele, nawet jak na tak urobionego frajera jak ja.
- Nie, Barbie – oświadczyłem. - Nie zostanę twoją ekspedientką. Nie ma mowy. Zatrudnij jakąś dziewuchę, dasz komuś pracę.
- Och, ale ja nie ufam tym ludziom na tyle.
Jak można było nie ufać ludziom z Moniek? Cholera, warto było zadać wtedy to pytanie. Na drodze ustępstw zgodziłem się by od czasu do czasu zajrzeć do sklepu i sprawdzić czy wszystko w porządku. Wyglądało na niezły kompromis, a Barbie jakoś się z tym rozwiązaniem pogodziła.
Faktycznie, zaczęła dużo częściej wyjeżdżać, a ja popadałem w coraz większy marazm. Któregoś dnia wybrałem się wieczorem do knajpy. Ot, napić się i pośmiać z kolegami. Już na miejscu okazało się, że chyba kolegów nie mam. Nikt nie wołał radośnie na mój widok, zapite gęby odwracały wzrok. Barman Kapsel obsłużył mnie bez słowa. Cholera, wyglądało to źle. Brakowało mi wesołych bijatyk i porozbijanych flaszek. Zatęskniłem za krwawiącymi łukami brwiowymi i podbitymi oczami. Wypiłem smętnie piwo, i niezaczepiany przez nikogo opuściłem lokal. Szwendałam się po pustych Mońkach bez wyraźnego celu. Jakoś tak się stało, że nogi same zaprowadziły mnie pod dom Barbie. Światła były pogaszone, znów jej nie było. Pomyślałem, że rozejrzę się po posesji żeby sprawdzić, czy wszystko gra. Z łatwością przeskoczyłem niziutkie ogrodzenie i obszedłem chałupę. Wyglądało w porządku. Głucha, ciemna noc i tylko ujadanie psów burzące ten spokój. Gdybym nie był lekko pijany, prawdopodobnie nie potknąłbym się i nie zwrócił uwagi na koleiny przy garażu. Wyraźnie było widać głębsze ślady po jakiejś większej furze. Pomyślałem, że to pewno po dostawczaku, który przywoził jej towar. Tylko coś te ślady opon wydały mi się za duże jak na Dukato czy innego Transita. Ekspertem od aut nie jestem, ale elementarną wiedzę posiadam. I w końcu gdzieś w tej pustej łepetynie odezwał się cichy głosik, który twierdził, że coś jest mocno nie w porządku.
Barbie miała wrócić następnego dnia rano. Było już późno, więc w całym swym geniuszu, postanowiłem zaczekać na nią i sprawdzić co jest grane. Zadekowałem się w niewielkiej szopie. Znalazłem jakieś stare waciaki i umościłem sobie posłanie. Z desek i innych klamotów zrobiłem dyskretne maskowanie mojego łoża. Dokonałem końcowej inspekcji konstrukcji i z zadowoleniem stwierdziłem, że jeśli ktoś pobieżnie rzuci okiem na pomieszczenie, raczej mnie nie zauważy. Z tą radosną myślą zapadłem w półsen, gotów zerwać się na równe nogi w razie potrzeby.
Potrzeba nadeszła kilka godzin później, tuż przed wschodem słońca. Nie taka fizjologiczna. Usłyszałem ryk silnika, ewidentnie zbliżało się jakieś auto z gatunku tych, które tankujesz za roczny budżet małej wioski. Jeszcze nie musiałem zbytnio dbać o ciszę, maszyna pracowała głośniej, niż hałas, który mógłbym ewentualnie spowodować. Na podjazd wtoczyła się czarna kolubryna. Hummer, czy coś podobnego. Wstrzymałem oddech. Bardziej z emocji niż ze strachu, że mnie ktoś tu znajdzie.
Otworzyły się drzwi kierowcy. Wysiadł bamber o karku grubości encyklopedii. Z tylnego miejsca dla pasażera wysiadła Barbie. Drab podał jej rękę. Skorzystała z pomocy i stanęła pewnie na tych swoich szpileczkach. Z drugiej strony wysiadł jakiś wymoczek w idealnie skrojonym garniturze. Podszedł do dziewczyny i ucałował ją w dłoń. Dotarły do mnie tylko strzępki ich rozmowy
- Tak jak się umawialiśmy, miss Barbie?
- Oczywiście, wszystko idzie just fine.
- Detektyw?
- Not a problem…
- …podejrzewa?
- Nic…
- … a transport?
- okay… czas… nie kłopot…
Jasna cholera, co tu się działo? Akcent tego typka nie był nasz, zbyt śpiewny jak na Polaka. Stwierdziłem, że albo Rosjanin albo Białorusin. Jakoś tłumaczyłoby to te częste wyjazdy na wschód. Kochanek? No raczej nie. Kontrahent? Być może, ale dlaczego taka konspiracja w środku nocy? I jeszcze ten schab do ochrony. Jasne, biznesmen powinien mieć szofera, ale do diabła, niekoniecznie kafara. Nie byłoby dobrym pomysłem ujawnianie się w tamtej chwili. Mózg zaczynał pracować coraz lepiej, więc siedziałem cicho i czekałem aż to dziwne spotkanie się skończy. Nie trwało długo. Kilka chwil później Ruscy odjechali, a Barbie weszła do swojego domu. Nic tu po mnie, pomyślałem. Kiedy zgasło światło w sypialni, dyskretnie wylazłem z szopy. Znów przeskoczyłem ogrodzenie i zapaliwszy papierosa i poprawiwszy kapelusz udałem się w stronę zajazdu. Myśli kołowały jak szalone. Moja Barbie kręci coś nieuczciwego? To nie mogła być prawda, po prostu nie. Wiedziałem, że nie odpowie mi na pytania. Tym bardziej, jeśli działo się tu coś mocno nielegalnego. Wybór mógł być tylko jeden. Przy następnych spotkaniach udawałem, że wszystko jest w porządku. Nie dałem po sobie poznać, że wiem o tajemnicy. Czekałem na jej następny wyjazd. Już po kilku dniach oświadczyła, że musi znów jechać.
- Tym razem jadę to the border, podobno na granicy jakieś dokumenty są nie ok. Tylko na kilka dni i wracam.
- Oczywiście, laleczko. Jedź, jak musisz. Tylko uważaj na siebie.
- Oh, don’t be silly. Wszystko jest w porządku, to formalności, wiesz. – Pocałowała mnie mocno w usta i wyszła z zajazdu.
Nie tym razem, dziecino. Zobaczymy w co ty tu grasz. Udałem się na pociąg by ruszyć jej śladem. Całe szczęście, że w odruchu przyjacielskiej troski, Tyczka zrobił to samo. Tylko mi o tym nie powiedział.