Dobra, coś tam zaskoczyło, nie wiem czy to wykorzystam, ale taka scena mi się napisała
- Dzień dobry.
- Cześć.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Cześć.
- Cześć.
- Dzień dobry.
- Dobry.
- Cześć.
- Kapelusz? – Marylcia wyrwała mnie z transu.
- Tak?
- My tych wszystkich ludzi znamy, że si witają i odpowiadasz?
- Nie, zwyczaj taki w górach.
- Uciążliwy troszku, ludzi dużo.
- Nie poradzę. Widzi Marylcia, jak się zasuwa trzy godziny po pustych górach, to jak kogoś się spotka miło jest usłyszeć powitanie. No, ale tutaj to taki trochę deptak.
Faktycznie, szlak do Chatki Puchatka był cholernie zatłoczony, a ten w założeniach miły zwyczaj działał mi na nerwy. Jednak widok z góry musiał zrekompensować chwilowe niedogodności. Podejście nie jest długie i nawet nie zarządziłem przerwy na papierosa. Po godzince drogi od przystanku PKS byliśmy na miejscu. Z komina niewielkiego schroniska unosił się dym, wokół budy kłębili się turyści z plastikowymi kubkami z rozcieńczonym piwem, a między tłumem próbowali przeciskać się turyści z plecakami, którzy oddaliby ostatnie pieniądze za puste Bieszczady. Cóż, takie czasy. Niech się cieszą, że wyciągu tu jeszcze nie zamontowali.
- Marylcia spojrzy na te piękne dalekie szczyty – wskazałem ręką na południe. – To będzie już Słowacja. A tam na wschodzie, Ukraina. – Popisywałem się znajomością geografii. Siostrzyczka chłonęła widoki jak zahipnotyzowana. Mieliśmy szczęście, tego dnia niebo było czyste a widoczność wręcz fantastyczna.
- A te takie malutkie czarne szczyty, tam hen daleko?
- A to będą Tatry.
- Nu, jak to Tatry? To przecież Bieszczady.
- Nie, Marylciu – uśmiechnąłem się. – Jak pogoda dopisuje, i coś tam się zgadza z temperaturą powietrza na górze i na dole, to widać stąd Tatry. Tak jak właśnie teraz. Mamy szczęście. – Zadowolony z wykładu poprawiłem kapelusz.
- Będziemy schodzili tą samą drogą? – Zainteresowała się Marylcia.
- A chcesz tą samą?
- Nu, jeśli jest inna, to czemu ni?
- Pewnie, że jest. Zejdziemy na Brzegi Górne. To fajna trasa, takie jakby duże schody.
- Fantastyczni! – Zaświergotała i pocałowała mnie w policzek. Fajnie.
- Ale to za chwilę. Marylcia tu poczeka, jak muszę coś załatwić.
- Tylko ni za długo. Spieszno mi iść dalij.
- Spokojnie, najwyżej kwadrans i kontynuujemy naszą wyprawę.
Nie wiem na co liczyłem. Były ekstremalnie małe szanse na to, żebym dowiedział się tu czegokolwiek w tak starej sprawie jak pojawienie się kolejnego bezimiennego, szukającego schronienia przed własnym życiorysem. Ale kto nie próbuje, ten nie obija ryjów bandytom. Jak mówi stare przysłowie.