Kolejny cholernie ciężki dzień. W jego trakcie udało mi się chyba pierwszy raz w historii tak się pożreć z klientem, że musiałem wyjść. Wypić kawę, spalić dwie fajki i wrócić jak sobie pojedzie. Tego opisywać mi się nie chce, bo zabawnego nic nie znajduję. Za to w międzyczasie wydarzyła się perełka, która mnie wkurzyła chyba bardziej niż ten klient.
Słowem wstępu. Zmieniłem sprzedawcę energii. Tak ze 4 miesiące temu. W międzyczasie 3 razy był u mnie stary operator spisywać stany liczników. T-r-z-y r-a-z-y. Nadal nie dostałem faktury rozliczeniowej na koniec, zatem dzwoniłem już do nich z 4-5 razy. Za każdym razem pół godziny słuchania melodyjki, a potem próba dowiedzenia się czegokolwiek jak w domu, który czyni szalonym. Pisałem też, ale w odpowiedzi dostawałem tylko informację po 2 tygodniach "sprawa została zamknięta".
Dzisiaj przyszli kolejny raz spisać licznik. "Przyszli". Tak. Stwierdziłem, że złożę skargę na inkasenta zaraz po wejściu do domu. Na infolinii (po melodyjce) posłuchałem cyborga, z którym nie dało się rozmawiać, bo nie słuchał. Rzuciłem słuchawką i wziąłem się za skargę.
Praszam za błędy i te sprawy. Pisałem unisono. Jak skończyłem - dowiedziałem się, że nie mogę przekroczyć 1000 znaków. No to zrobiłem załącznik w .doc. Okazało się, że musi być w pdf. Przerobiłem. Potem standardowo - numer buta, imię panieńskie prababki. Łącznie wysyłałem "skargę" przez 30 minut, a pisałem przez 2...
Wklejam. Jak myślicie, zareagują?
Witam. Chciałbym zgłosić skargę na państwa inkasenta.
Dzień 12 kwietnia 2018 roku. Wspaniała pogoda, ptaki śpiewają, trawa rośnie - żadnego deszczu, powodzi, huraganu i innych niesprzyjających okoliczności, które mogłyby zakłócić spokojne oczekiwanie. Z racji, że prowadzę firmę przy tym samym adresie co liczniki, które miały zostać spisane - daleko nie miałem. Zatem od momentu dzwonka informującego o radosnym nadejściu inkasenta - do chwili w której pojawiłem się pod bramką nie minęła nawet minuta. Minęłoby może i 30 sekuknd, ale tak się jakoś złożyło, że musiałem dokończyć pasjonującą wymianę zdań z klientem o oponach letnich.
Wracając do tematu. Kiedy podszedłem do wspomnianej furtki - inkasent wrzucał właśnie awizo do skrzynki sąsiada, a zanim zdążyłem go zawołać, był już u trzeciego sąsiada. Oczywiście - nie nawoływałem, gdyż nie wiedziałem jeszcze, że to przedstawiciel państwa firmy z jakże ważnym zleceniem dotyczącym liczników. Pomyślałem naiwnie, że to sztafeta świadków jehowy z lekturą nowej strażnicy. Sprawę uznałem zatem za nieważną i wróciłem do pracy.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast zatroskanej twarzy naszego zbawiciela, czy tam innej strażniczej grafiki z pogranicza krzyżokiczu - zobaczyłem druczek informujący mnie o "niemożności odczytania stanu licznika". Cóż, sprytny jestem - od razu połączyłem fakty. Dotarło do mnie, że to nie długodystansowi fani końca świata, a państwa pracownik. Z racji, że na kartce był również magiczny numer do wspomnianego inkasenta - w te pędy zgodnie z instrukcją numer wykręciłem. Niestety tutaj spotkał mnie kolejny zawód. Spotkał kolejny zawód. Spotkał kolejny zawód. Spotkał... a, że się powtarzam? Przepraszam, dzwoniłem kilka razy, ale telefon milczał. Sprawę postanowiłem skonsultować na infolinii. Niestety. O ile w standardach zatrudnienia inkasentów decyduje szybkość ręki i korelacja oko-skrzynka pocztowa, to wnioskuję, że na słuchawce zatrudniają państwo tybetańskich mnichów. Kiedy opisywałem problem, kilkanaście razy usłyszałem tylko mantrę: "przez osiem ostatnich lat...", a nie przepraszam. To nie ta. Usłyszałem: "nie możemy przyjąć skargi na inkasenta i nie możemy przyjąć zgłoszenia do odczytu licznika". Twardy negocjator jestem, to próbowałem dowiedzieć się co mam zrobić, skoro Usain Bolt polskiej energetyki telefonu nie odbiera. Niestety, słuchawka zacięła się na wspomnianej mantrze. Zatem oto jestem ja. A no tak.
Dane pracownika: xxxxx numer telefonu: xxxx
.......................
Urwa. Pierwszy raz w życiu wysłałem na kogoś skargę, ale to była kropla, która przelała.
Dejcie sznur.
Słowem wstępu. Zmieniłem sprzedawcę energii. Tak ze 4 miesiące temu. W międzyczasie 3 razy był u mnie stary operator spisywać stany liczników. T-r-z-y r-a-z-y. Nadal nie dostałem faktury rozliczeniowej na koniec, zatem dzwoniłem już do nich z 4-5 razy. Za każdym razem pół godziny słuchania melodyjki, a potem próba dowiedzenia się czegokolwiek jak w domu, który czyni szalonym. Pisałem też, ale w odpowiedzi dostawałem tylko informację po 2 tygodniach "sprawa została zamknięta".
Dzisiaj przyszli kolejny raz spisać licznik. "Przyszli". Tak. Stwierdziłem, że złożę skargę na inkasenta zaraz po wejściu do domu. Na infolinii (po melodyjce) posłuchałem cyborga, z którym nie dało się rozmawiać, bo nie słuchał. Rzuciłem słuchawką i wziąłem się za skargę.
Praszam za błędy i te sprawy. Pisałem unisono. Jak skończyłem - dowiedziałem się, że nie mogę przekroczyć 1000 znaków. No to zrobiłem załącznik w .doc. Okazało się, że musi być w pdf. Przerobiłem. Potem standardowo - numer buta, imię panieńskie prababki. Łącznie wysyłałem "skargę" przez 30 minut, a pisałem przez 2...
Wklejam. Jak myślicie, zareagują?
Witam. Chciałbym zgłosić skargę na państwa inkasenta.
Dzień 12 kwietnia 2018 roku. Wspaniała pogoda, ptaki śpiewają, trawa rośnie - żadnego deszczu, powodzi, huraganu i innych niesprzyjających okoliczności, które mogłyby zakłócić spokojne oczekiwanie. Z racji, że prowadzę firmę przy tym samym adresie co liczniki, które miały zostać spisane - daleko nie miałem. Zatem od momentu dzwonka informującego o radosnym nadejściu inkasenta - do chwili w której pojawiłem się pod bramką nie minęła nawet minuta. Minęłoby może i 30 sekuknd, ale tak się jakoś złożyło, że musiałem dokończyć pasjonującą wymianę zdań z klientem o oponach letnich.
Wracając do tematu. Kiedy podszedłem do wspomnianej furtki - inkasent wrzucał właśnie awizo do skrzynki sąsiada, a zanim zdążyłem go zawołać, był już u trzeciego sąsiada. Oczywiście - nie nawoływałem, gdyż nie wiedziałem jeszcze, że to przedstawiciel państwa firmy z jakże ważnym zleceniem dotyczącym liczników. Pomyślałem naiwnie, że to sztafeta świadków jehowy z lekturą nowej strażnicy. Sprawę uznałem zatem za nieważną i wróciłem do pracy.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast zatroskanej twarzy naszego zbawiciela, czy tam innej strażniczej grafiki z pogranicza krzyżokiczu - zobaczyłem druczek informujący mnie o "niemożności odczytania stanu licznika". Cóż, sprytny jestem - od razu połączyłem fakty. Dotarło do mnie, że to nie długodystansowi fani końca świata, a państwa pracownik. Z racji, że na kartce był również magiczny numer do wspomnianego inkasenta - w te pędy zgodnie z instrukcją numer wykręciłem. Niestety tutaj spotkał mnie kolejny zawód. Spotkał kolejny zawód. Spotkał kolejny zawód. Spotkał... a, że się powtarzam? Przepraszam, dzwoniłem kilka razy, ale telefon milczał. Sprawę postanowiłem skonsultować na infolinii. Niestety. O ile w standardach zatrudnienia inkasentów decyduje szybkość ręki i korelacja oko-skrzynka pocztowa, to wnioskuję, że na słuchawce zatrudniają państwo tybetańskich mnichów. Kiedy opisywałem problem, kilkanaście razy usłyszałem tylko mantrę: "przez osiem ostatnich lat...", a nie przepraszam. To nie ta. Usłyszałem: "nie możemy przyjąć skargi na inkasenta i nie możemy przyjąć zgłoszenia do odczytu licznika". Twardy negocjator jestem, to próbowałem dowiedzieć się co mam zrobić, skoro Usain Bolt polskiej energetyki telefonu nie odbiera. Niestety, słuchawka zacięła się na wspomnianej mantrze. Zatem oto jestem ja. A no tak.
Dane pracownika: xxxxx numer telefonu: xxxx
.......................
Urwa. Pierwszy raz w życiu wysłałem na kogoś skargę, ale to była kropla, która przelała.
Dejcie sznur.
--
Próżnoś repliki się spodziewał. Nie dam ci prztyczka ani klapsa. Nie powiem nawet:"Pies cię j...ł"- Bo to mezalians byłby dla psa