Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych CXCVII

33 058  
56   3  
Kliknij i zobacz więcej!Dziś o huśtawkach, rowerach, rozbitych kolanach. Ale hitem wydania jest pewne zgrupowanie tenisowe...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

NIESTABILNA HUŚTAWKA

Pod moim przedszkolem były takie stojące huśtawki, na których huśtało się we dwójkę, jak na koniku. Wychodząc z przedszkola podbiegłem do jednej, stanąłem w poprzek i rozhuśtywałem ją sam. Nagle metalowa konstrukcja spadła na mnie i przygniotła. Przez kontuzję "interesu" nie mogłem siusiać, więc przerażeni rodzice zawieźli mnie na prześwietlenie, ale potem samo przeszło.

POSKAKAŁ

Znowu wiek przedszkolny, bawiąc się z starszą siostrą w skakanie po łóżku.
Nagle po wyskoku straciłem równowagę i spadając uderzyłem głową o kant łóżka. Głowa oczywiście rozcięta, a potem szycie. Najbiedniejsza była jednak siostra, oskarżana niesłusznie, że spadłem, bo pociągnęła za prześcieradło.

MIĘDZY BLATEM A STOŁEM

Nie pamiętam ile miałem lat, na pewno mniej niż 10. Moją ulubioną zabawą w kuchni było huśtanie się między blatem a stołem. Jedna ręka na stół, druga na blat, a potem wymachiwanie nogami. Wszystko było super, dopóki pewnego dnia nie rąbnąłem czołem w płytkowaną podłogę. Guz miał wielkość i barwę śliwki, ale czacha wytrzymała.

SZTURM

Obok mojej podstawówki jest trawiaste boisko szkolne, na które trzeba się jednak wdrapać po sporej stromiźnie. Służyła nam w zimie jako górka na sanki i "gruchy", ale również "mury twierdzy". Kilku chłopaków wbiegało na górę, a reszta stała na szczycie i ich spychała na dół. Raz, będąc "szturmującym", gdy rzuciłem się ostatnim skokiem na szczyt, jeden z kumpli skoczył na mnie łamiąc mi nogę. Mimo mych jęków zepchnął mnie po śniegu w dół stoku, pogarszając kontuzję. Potem zostawili mnie samego "nic ci nie jest, tylko źle se stanąłeś". Sam szedłem, męcząc się ze złamaną nogą, do pracy taty. Noga ostatecznie wylądowała w szynie. I najbardziej żałowałem, że nie miałem nogi w gipsie, na którym podpisywaliby się wszyscy, a tak.

NAJŁATWIEJ WINĘ ZWALIĆ NA...

To się zdarzyło gdy miałem jakieś 16 lat, wskoczyłem na rower, na przejażdżkę. Gdy jechałem, zamyśliłem się głęboko. Przeszkadzało mi jednak kolebocące przednie koło, niewiele myśląc kopnąłem je ze złością. Jak się łatwo spodziewać, noga wpadła między szprychy i wylądowałem na asfalcie jak długi. Potem powiedziałem mamie, że "kot mi wyskoczył".

by polllack

* * * * *

KOLANEM W BETON

Lat miałam może z trzy. Niedaleko mojego domu jest park - ogromny, zwany też parkiem Wolności. Pewnego słonecznego dnia poszłam wraz ze swoimi rodzicielami na cudowny spacer. W parku tym znajduje się tzw. kwadratówka. Jest to zbiornik wodny o betonowym podłożu. Raj dla żab, traszek i innych stworów. Pech chciał, że tego dnia kwadratówka była sucha. Jako że zawsze pełne energii dziecko byłam (do tej pory zostało), postanowiłam po tej kwadratówce pobiegać. Z jednego brzegu na drugi. W górę i w dół, następnie znowu w górę. Należy dodać, że mama dbała, żebym zawsze ładnie wyglądała. Ubrała mnie więc w śliczne sandałki i bielutką sukienkę. I ja, pełna energii oczywiście, w pewnym momencie wyrżnęłam kolanami w beton. Potknęłam się, bo niedobre sandałki za duże były. Krew polała się strumieniami. Tatuś swoją pierworodną na barana wziął i pędem do domu. Nie płakałam... Do momentu, aż wodą utlenioną rozdarte kolano zostało przemyte. Od tej pory nie używam tego specyfiku.

ŻWIR W KOLANIE

Biedne te moje kolana. Jakieś dwa lata później, kiedy na swój pierwszy rower wsiadłam, oczywiście krzywdę musiałam sobie zrobić. Tatuś wyciągnął rower z piwnicy, umył, napompował koła i powiedział, że absolutnie na ulicę nie wolno mi wyjeżdżać. Ja potulna się tatusia posłuchałam. Jeździłam grzecznie za domem, po żwirowym podwórku. Jak już uprzednio wspomniałam, byłam dzieckiem kipiącym energią. Rozpędziłam się do (jak mi się wtedy wydawało) zawrotnej prędkości. Niestety, na mojej drodze pojawił się ogromny kamień. Przednie koło wjechało wprost na niego. Ja wyleciałam przez kierownicę i wylądowałam półtora metra dalej. Oczywiście, jak zawsze schludnie ubrana przez matulę. Pozbierałam rower, otrzepałam spódniczkę z błota, żwiru i innych ciekawych rzeczy i podreptałam do domu. Kiedy wnosiłam rower po schodach (długo się męczyłam, małe dziecko byłam) zauważyłam, że cały sandałek mam zakrwawiony. Okazało się, że z prawego kolana spływa mi krew. Leje się strasznie. Porzuciłam rowerek i w panice pobiegłam do mamy. Oczywiście nie dałam sobie grzebać w kolanie, a na widok wody utlenionej aż się za mną kurzyło. Efekt? Paskudna blizna na prawym kolanie.

Z DACHU

Te same wakacje, rowerek stał grzecznie w piwnicy. Sandałki zostały w domu. Ja w drewniakach poszłam do sąsiadki z dołu zapytać się, co robi. Akurat siedziała z tyłu domu na ogródku (które są tam oprócz żwirowej drogi). Podreptałam do niej, chwilę się ponudziłyśmy, aż wpadłam na genialny pomysł. Postanowiłam wspiąć się po płocie na garaż kolejnej sąsiadki i skakać z niego. Zawody "kto dalej". Oczywiście nie pomyślało pięcioletnie dziecko, by pójść do domu i zmienić buty. Skoczyło raz, drugi, trzeci. Zawody wygrywało. Aż w końcu chciałam pokazać starszej sąsiadce, że może i mała, ale szacunek też mi się należy. Skoczyłam dość daleko. Niestety, gubiąc po drodze w locie jeden z drewniaków. Źle wylądowałam i moja prawa noga bardzo ucierpiała. Nie wiem, jak wyszłam z tego bez ani jednego złamania czy skręcenia. Jedyne co pamiętam z później, to cała prawica w siniakach.

by booziaczek @

* * * * *

TROSKLIWY BRACISZEK

Dawno temu, w pierwszym roku mojej egzystencji stała się rzecz dziwna. Pomijając fakt, że mój starszy braciszek, mając wtedy lat 3-4, pełen troski o mnie, próbował mnie udusić, przykrywając mnie kocykiem po sam czubek głowy, gdyż bał się, że może mi być zimno.

ZEFIREK WOLNOŚCI

W tymże okresie, ja chcąc badać świat, przełamałem wszelakie zabezpieczenia, w które było uzbrojone łóżeczko dla brzdąców w moim wieku. Gdy poczułem zefirek wolności, oczom mym ukazał się przedłużacz. Ludziom do rozbrojenia takiego ustrojstwa zazwyczaj potrzebny jest śrubokręt, mi wystarczyły moje własne palce, chwytające wszystko co nadawało się do chwycenia. Tak więc, chwilę potem, obudowa leżała już na ziemi, bacznie obserwując moje dalsze poczynania. I tu pojawia się pytanie, co można zrobić z dwoma kablami przewodzącymi wówczas 220 V? Ano najlepiej próbować je zjeść, co też zacząłem czynić. Najwidoczniej prąd nie smakował najlepiej, bo w całym mieszkaniu rozbrzmiał mój płacz. Ale ja byłem na tyle zdesperowany, że podjąłem się próby smakowania kabli jeszcze raz. Wtedy to wkroczyła moja mama. Przerażona tym co zobaczyła, czym prędzej odłączyła mnie od zdemontowanego przedłużacza. Ja już zdążyłem się nabawić poparzeń na twarzy. Takie czarne plamy pojawiły się na mojej buzi. Na szczęście dzisiaj nie ma śladów po mojej degustacji.

by grzesieklp @

* * * * *

ZGRUPOWANIE TENISOWE

Wszystkie poniższe wydarzenia miały miejsce na zgrupowaniu tenisowym w Turcji, z którego wróciłam kilka dni temu. A można by pomyśleć, że generalnie to dzieciaki z nas już duże...

Zgrupowanie tenisowe, jak sama nazwa wskazuje, opiewa głównie w huczne imprezy i zabawy integracyjne z udziałem trunków różnych. Czasami trudno wtedy pamiętać, że jest się (w większości) na 2-3 roku studiów (a niektórzy to wręcz i po) i zabawy odbywają się najróżniejsze, przeważnie kończące się tak samo. Jak to się dzieje, że nigdy nie skończyło się niczym naprawdę groźnym - nie mam zielonego pojęcia. Poniżej kilka tylko przykładów naszych tegorocznych pomysłów:

Jako że ze mnie raczej bardziej typ dziewczyny łażącej po drzewach niż kłusującej wokół w szpilkach, przeważnie grasuję razem z chłopakami. W naszym hotelu były wspaniałe ruchome schody, dłuuuuugie, wręcz niekończące się schody, którymi jazda nawet w odpowiednim kierunku trwała dużo za długo. Tak więc w naszym top 10 zabaw natychmiast znalazło się bieganie nimi pod prąd. Schody miały tę jedną zaletę, że długo nieużywane stawały, a włączały się tylko kiedy weszło się na nie od dobrej strony. Za którymś razem koledzy postanowili mi zrobić odpowiedni kawał, i jako że troszkę "przysnęłam" i biegłam ostatnia, po zdobyciu szczytu, żeby mi troszkę "ułatwić", schody włączyli. Byłam wtedy już w 3/4 owych schodów, ale przed samym ich szczytem się przewróciłam. Wszyscy w radosny ryk, oczywiście włącznie ze mną, zjechałam do połowy schodów leżąc na nich, bo ze śmiechu nie mogłam się podnieść. Druga próba wyszła mi już lepiej. Bilans to osiem siniaków (z czego 3 wielkości sporych pomarańczy) na kolanach i w ich okolicach, oraz wielki, wystający krwiak, przez który do końca zgrupowania praktycznie nie mogłam zgiąć kolana.

Inną "wspaniałą" zabawą było wrzucanie przedmiotów (i ludzi) do basenów. W różnych konfiguracjach. Jeśli chodzi o ludzi, to w basenie lądowałam raczej ja, opijając się przy tym okropnie chlorowanej wody, natomiast względem rzeczy z lubością wrzucaliśmy do tychże basenów wszystko, co się dało - leżaki, materace, przypadkowo znalezione garnki, kosze na śmieci, itp. Sama zabawa mało traumatyczna, ale ucieczki przed hotelową ochroną kończyły się różnie. Tylko mój bilans to zdarte oba łokcie, jedno kolano, wielki siniak na biodrze i liczne zadrapania na całym ciele, po ucieczce przez krzaki. Nigdy nikogo z nas nie złapali.

Inną jeszcze zabawą, która dla nas była świetna, a traumatycznie mogła się skończyć dla kogoś innego, było rzucanie różnymi rzeczami. O ile jeszcze mój talerz jest całkiem przeciętnym wyborem, szczególnie że poleciał w krzaki, o tyle kolega wyrzucający na dziedziniec z czwartego piętra dwa (!) kosze na śmieci, popisał się ogromną oryginalnością. Mi kosze by do głowy nie przyszły. "Wypadło" też kilka innych przedmiotów. Jakim cudem nigdy nikogo nie trafiliśmy - nie mam pojęcia.

Kolejną arcyciekawą rozrywką było zjeżdżanie na materacach po schodach. Schody, odpowiednio zakręcone, mieliśmy, w celu zdobycia materacy trzeba było troszkę rozmontować łóżka. Bilans to m.in. lekko rozcięta warga i masa siniaków. Jeden kolega rozciął sobie przedramię na całej długości, ale wizyty u lekarza odmówił. Zębów nikt nie stracił, choć często kończyliśmy na schodowych balustradach.

Jedną z zabaw chłopaków, która (nie mogę w to uwierzyć nadal) mnie ominęła, było wspinanie się na zjeżdżalnie w aquaparku. Bardzo bezpieczne do zjeżdżania, do wspinaczek niekoniecznie. Na szczęście poza jedną osobą, która oskalpowała sobie (dosłownie) całe kolano i kilku kompletnie mokrych, które zjechały "na głowę" do basenu, nic się nikomu nie stało, wolę nie myśleć, co by było, gdyby tak na głowę pospadali z tej wieży.

A i tak, po tym wszystkim, najgorszego urazu nabawiłam się grając na ostatni dzień w tenisa, nadrywając sobie mięsień uda. I niech mi ktoś teraz powie, że to głupie pomysły są niebezpieczne.

by Kaprioleczka

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten link i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 33058x | Komentarzy: 3 | Okejek: 56 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało